Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

nikogo nie było, bo ciasna nie nadała się do ucztowania. Przytykała ona jedną ścianką nie bardzo szczelną do ogromnej izby, w której Kmita ze swemi ulubieńcami już drugi dzień za stołami siedział.
Przez szpary Dudycz nietylko słyszeć mógł ale widzieć wszystko co się tu działo. Na spoczynek i nocleg kąt był nieosobliwie dobrany, lecz gdy innego nie miał, musiał się Petrek nim zaspokoić. Biały mu tu obiecał przysłać wszystko czego mógł potrzebować, aby głodnym nie był i położyć się miał na czem. Oprócz tego zapewnił, że o ludziach, słuzbie i koniach mieć będą staranie. Nakoniec rzekł.
— Kto z obcych naszego pana zobaczy takim, jakim on teraz jest, temu on tego póki żyw nie daruje i nie zapomni. Jutro gdy go widzieć będziecie, strzeżcie się mu dać poznać, żeście cokolwiek tu widzieli lub słyszeli.
To mówiąc, Biały palec podniósł i pogroził Dudyczowi, który i bez tego już był dość nastraszony.
Nocleg wprawdzie miał pod dachem i w dosyć ciepłym kącie, a wkrótce potem przyniesiono mu kawał pieczeni sarniej, misę klusek i spory dzbanek wina; ale to co go otaczało, nie dawało spokojnie się posilić. Dwór drżeć się zdawał od tego co się w nim działo. Tuż przez cienką ścianę Kmita dokazywał ze swemi, a Du-