Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

Każdy z nich, jak mówił Rozborski, na rodzonegoby ojca się rzucił, gdyby mu Kmita go wskazał.
Twarze też tych ludzi, oprócz Kumelskiego, powiadały od razu co zacz oni byli.
Na każdej z nich wycisnęły się długie lata życia tego, pomiędzy mieczem kata a zbójectwem, bez nadziei powrotu do spokoju i do pospolitego trybu ludzi. Wiedzieli oni wszyscy, że żaden z nich śmiercią swą w łóżku nie umrze, ale gdzieś padnie w walce, albo na dnie wieży zgnije.
Żaden z tych wodzów nie miał domu, w którymby mógł choćby jedną noc bezpiecznie przepędzić. Ci, którym Kmita dawał u siebie schronienie, bez broni stąpić nie mogli i bez straży; ci, co jak Rozborski mieli własne wioski, gośćmi się w nich tylko ukazywali.
Kumelski różnił się od nich powierzchownością mogącą oszukać, choć od innych lepszym nie był. Natura dała mu pozór osobliwy pieszczonego papinka, eleganta, człowieka co na dworaka grzecznego wyglądał, choć zbój był srogi, a okrutnik od innych sroższy.
W ręce Kumelskiego się popaść, znaczyło dostać się człowiekowi, który męczył dla przyjemności znęcania się i wyciskania krzyków boleści.
Czynił on to z udaną grzecznością, z szyderstwem, z zaciętością szatana. Ale kto go widział