sto kosztowny, który spełniwszy biesiadnik śmiejąc się chował pod ławę i nie powracał już więcej.
Niektórym rozochocony Kmita, dowodząc jak im wdzięczen był, posyłał dzbany i misy. Przed jednym nawet stało półmisię pełne złotych pieniędzy.
Skąpy pan, gdy się przy biesiedzie rozraczył, nierzadko tysiące rozposażał, czego potem żałował. Zbóje umieli z tego upojenia jego korzystać i po całych dniach i nocach go strzymywali u stołów.
Kmita, który w towarzystwie dostojniejszem, z cudzoziemcami umiał się znaleźć po pańsku, dobierać słów i okazać żeć przecie nie darmo dworował przy cesarzu, tu się zdawał lubować w mowie rozpustnej, dzikiej, bezwstydnej. Najpospolitsze łajania witał uśmiechem, a gdy się gbury z sobą waśniły i porywały do siebie, przyklaskiwał im, jątrzył, pokaleczonych dopiero każąc rozrywać; przy stole też co chwila powstawały takie pojedynki słów i grożono sobie pięściami, a na pokrwawionych twarzach nie zbywało.
Dudycz przyległszy do ściany, z początku ani wyraźnie nic rozeznać nie mógł, ani w tej wrzawie coś dosłyszeć. W oczach mu się ćmiło i w głowie zawracało.
Gdy hałas zbyt był wielki, naówczas marszałek stojący za Kmitą, z jego rozkazu podnosił
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.