— Mówił mi, że go do własnych tylko rąk miłości waszej zdać może — odezwał się Biały.
Wiadomość o przybyciu Dudycza, która ochotę przerwała, nie w smak była marszałkowi. Twarz jego przybrała wyraz posępny i prawie gniewny.
Chciał już odchodzić Biały, gdy się zwrócił ku niemu.
— Mówiłeś z tym posłańcem? — spytał — nie przywiózł on jakiej wiadomości?
— E! nic tam pewnie nowego nie ma — rzekł Biały — oprócz tego co nam wiadomo, że małżeństwo młodego pana postanowione, i że stara królowa się niem gryzie.
— Hę! — krzyknął Kmita — ona się gryzie? powiedz lepiej, że zagryzie młodą tę owieczkę, gdy ją tylko szponami swemi dosiądz potrafi. Oh! dostać się w ręce Bonie...
I rozśmiał się dziko.
— Kumelski jej nie zrówna! — dodał spoglądając ku rozpartemu nieopodal wystrojonemu ulubieńcowi.
Ten skromną przybrał postawę.
Przymusowa cisza trwająca około stołu, gwałtowne to zamknięcie ust wszystkim, powiało jakimś chłodem po biesiadnikach i odbiło się nim na Kmicie, któremu ta przerwa dała się czuć dotkliwie.
— Katby ją porwał tę starą babę — zawołał — z jej listem i posłańcem... nie daje mi
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.