Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz waszmość kogo znajomego na moim dworze? — spytał Kmita.
— Kilku, między innemi i Biały mi zdawna z Krakowa znany.
— To dobrze — przerwał, nie dając dokończyć Kmita. Niechże on waść tu przyjmuje i ugaszcza, bo ja mam na głowie spraw wiele, ważnych, pilnych, a to co królowa życzy sobie bym jej doniósł, trzeba wprzódy zbadać. Potrzebuję czasu na to. Czekać musisz!
Dudyczowi się chłodno zrobiło.
— A! gdyby miłość wasza raczyła mnie nie wstrzymywać — zawołał — bardzo mi pilno z powrotem.
Bystro spojrzał mu w oczy Kmita i zmarszczył się.
— Aleś waszeć sługą królowej, i nie o was tu idzie, ale o jej sprawę — zawołał. — Czy wam pilno czy nie, to mi wszystko, zaprawdę, jedno. Gdy mówię, że się zatrzymać potrzeba, nie ma odpowiedzi.
Dudycz zamilkł.
— Prosiłbym miłość waszą — odezwał się po chwili milczenia — przynajmniej o tę łaskę, abym wiedzieć mógł jak długo to czekanie potrwać może?
Kmita się zżymnął.
— Ciekawym jesteś do zbytku — odrzekł