dumnie i kwaśno. — Ja sam nie wiem jak długo to trwać może. Nie jesteście tu z woli własnej i nie rozporządzacie sobą.
Zbladł Dudycz, z człowiekiem tym nawet się rozmówić było trudno. Zląkł się nieco, obawiał go więcej zniechęcić. Czekał już tylko odprawy.
Kmita przeszedłszy się po izbie, klasnął w dłonie. Weszło pacholę.
— Zawołać mi Białego — odezwał się marszałek.
Nie mówił nic do Dudycza, a nawet nie patrzył na niego. Po małym przestanku wtoczył się na swych krzywych nogach Biały.
Kmita wskazał mu Dudycza.
— Jest to posłaniec królowej JMci, który tu ma oczekiwać na odpowiedź moją, a ta nierychło być może daną. Znasz go, jak powiada, weźże w opiekę. Proszę aby mu na niczem nic zbywało, rozumiesz?
Masz z sobą ludzi? — zapytał.
— Pięciu — rzekł z dumą Dudycz.
Kmita ramionami ruszył.
— Ludziom i jemu nie ma zbywać na niczem — mówił do Białego Kmita — ale bez mojej wiadomości nie ma się ztąd oddalać.
Widzę — dodał — że mu się bardzo czekać nie chce.
— Ale gdy w. miłość rozkazuje — przerwał Dudycz.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.