— A wy tu długo siedzieć myślicie? — zapytał Dudycz, któremu nowe mieszkanie wskazywał Biały.
— Było się spytać Kmity — śmiał się krzywonogi — byłby ci tak odpowiedział jak na pierwsze pytanie. Z nim nigdy nikt nie wie co on jutro postanowi. Możemy tu siedzieć pół roku, albo wyruszyć nagle wieczorem.
Nie było już co pytać więcej. Dudycz rzucił się na ławę i rzeczy swoje znosić kazał do izby. Zdało mu się, że go w niewolę wzięto.
Do stołu dworzan Kmity dnia tego nie powołano go, ale obesłano wszystkiem, czego mógł potrzebować w obfitości.
Zjadłszy Dudycz, z rozpaczy spać się położył, a że wczorajszą noc spędził w gorączce i bezsenności, teraz mu się sen tak udał, że noc była gdy się przebudził na wieczerzę.
Nikt tu do niego nie zajrzał, nawet Biały.
Na zapytanie, co się działo we dworze, ludzie mu odpowiedzieć nie mogli. Wysłano jakiś oddział zbrojny, Kmita siedział zamknięty.
Z biesiadowania nocnego, jakby ono marzeniem jakiemś było, nie pozostało teraz nic — ani wspomnienia, ni śladu. Nikt się nie ważył mówić o niem.
Pomiędzy dworem, strażą, ludźmi panował znowu rygor i porządek największy.
Dla Dudycza, który nie miał się do kogo
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.