Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

przyczepić, a prawdę rzekłszy, nie śmiał — pobyt dłuższy zapowiadał się bardzo ciężkim.
Nie wiedział co robić z sobą?
Wyjść się lękał, aby nie pomyślano, że pod patrywał[1] i szpiegował, coby pana Kmitę rozgniewać mogło.
Biały nie zjawił się aż nazajutrz rano.
Znalazł Dudycza milczącym i przybitym.
— Wyspałeś się? — zapytał.
— Cóżem miał robić?
— Najedz się teraz — śmiał się Biały — a gdy nie stanie zajęcia, pij. Co wolisz? Miód jest dobry, piwo niczego, wino nie pochwalę się.
Dudycz wzdychał. Biały, już zapewne wtajemniczony przez Kmitę, uśmiechał się. Zawadyaka, do wybitej doskonały, bo się nikogo i niczego nie uląkł nigdy, tajemnicy żadnej ukrywać nie umiał.
Popatrzył na zbiedzonego, milczącego Dudycza.
— Powiedz mi — odezwał się nagle — co ty królowej przewiniłeś, że cię tu za karę wysłała do nas?
— Jak to, za karę? — obruszył się Dudycz — ale ja u Miłościwej Pani mam wielką łaskę.
Biały począł się śmiać, spoglądając z politowaniem na towarzysza.

— Tak ci się nieboraku zdaje — odezwał się. — Kto tę Włoszkę zrozumie i spenetruje. To djabeł

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – podpatrywał.