Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

jest nie kobieta. Uśmiecha ci się, a (tu się w piersi ogromną pięścią uderzył) ja powiadam tyś coś przeskrobał.
Dudycz aż się z ławy pochwycił.
— Zkądże tobie to przyszło? — krzyknął.
— Tego nie pytaj — rzekł Biały — tylko powiadam ci, porachuj się dobrze z sumieniem.
Zamyślił się Dudycz głęboko.
— Nie może to być — odparł — gdybym nawet chciał, czemże ja, mały człeczyna, mogłem tej miłościwej pani, która u nas wszystkiem trzęsie, zawadzić albo się narazić. Naostatek ja jej łaski potrzebuję, służę jej... nie... to być nie może!
Biały walczył z wielką chętką wygadania się.
— Nie zdradzisz mnie? — szepnął.
Petrek palce na palce założył i krzyż z nich zrobiony pocałował.
— No, to ci powiem — szepnął Biały — że w liście do marszałka stoi nic więcej nad to, aby ciebie starał się jak najdłużej zatrzymać przy sobie, nie dając ci odpowiedzi.
Zbladł słuchając biedny Dudycz, bo rozkaz ten nie mógł mu się w ciasnej głowie pomieścić. Nie pojmował co mogło tę banicyę spowodować.
Siadł zrozpaczony na ławie.
— Źle ci u nas nie będzie — dodał Biały — Kmita swoim czasem poskąpi obroku, ale obcym nigdy, bo chce wielkim panem być w oczach