czuł tak szczęśliwym jakby się na nowo na świat narodził, pobiegł naprzód szukać którego z dworzan dla rozpytania się co się tu działo.
Nikt prawie mówić z nim nie chciał, tak wszyscy byli zajęci i roznamiętnieni tym wjazdem, w którym brać udział mieli.
Stawił się więc do Bony z listem. Stara królowa nie przypuściła go do swego oblicza nawet, list kazała oddać na ręce swojego kanclerza, a Dudycza odprawiła z niczem.
Od niej pośpieszył do Zamechskiej, która na widok jego ręce załamała.
— Wróciłeś więc żyw! — zawołała.
— Dzięki Bogu — rzekł Dudycz.
— Patrzajże, daj pokój Włoszce, aby cię za drugim razem dalej jeszcze nie zesłano.
Petrek chudego wąsa pokręcił.
— Wybili ci ją z głowy? — zapytała Zamechska.
— Nie — stanowczo odparł Dudycz.
Ochmistrzyni się przeżegnała.
— Trwasz przy swojem? — zawołała zdziwiona.
Kiwnął głową Petrek.
— Cóż myślisz?
— To się okaże — rzekł po namyśle stary, przybierając oblicze zagadkowe — o jedno proszę miłość waszą, raczcie mi zachować łaskę swą.
— Ja więcej w tę twoją niedorzeczną sprawę
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.