— Nie daj się zniechęcić zawczasu — dodał ojciec.
Nie było odpowiedzi. Zygmunt Stary dużo mówić nie lubił, zamilkł patrząc na syna, który ze spuszczonemi oczyma stał milczący.
— Miłostkom, które się młodości przebaczały — dodał ojciec — trzeba dać spokój... i o nich zapomnieć. Nie przystałyby dzisiaj, a zatruły pierwsze stadła waszego początki.
I znowu chwila milczenia przykrego rozdzieliła mowę Zygmunta, który się namyślał w syna wlepiając oczy.
— Matka się dąsa, babskie to są kaprysy — rzekł. — Wszystko to przejdzie, minie, zmieni się gdy ty rozum mieć będziesz... Na tobie teraz wiele zależy. Nie mogła ci się Elżbieta nie podobać z wizerunku, ja kocham ją już jak własną córkę. Nakłoń ku niej serce swoje.
— Nie znamy się jeszcze — szepnął August.
— Pisywaliście do siebie — odparł stary. — Piękna jest, młoda i jak najlepiej wychowana. Niemka, to prawda, ale my z niej zrobimy co zechcemy... to od ciebie zależy... Taką była nieboszczka matka nasza, a daj Boże, aby wszyst kie[1] jak ona żonami były i matkami przykła dnemi[2]... Nie kochał jej ojciec gdy się żenił ale przywiązał potem najczulej, i szczęście znalazł w małżeństwie.