bo wszyscy, z małym wyjątkiem, skąpi bywali na słowa. Jeden Jan Olbracht i kardynał różnili się od braci.
— Król stary się tem niepokoi — począł Maciejowski — iż was zawczasu starają się do młodej pani zniechęcić. Dla serca ojcowskiego byłby to cios bardzo bolesny, gdybyście jego miłości dla narzeczonej swej nie podzielali. Król ją kocha jak dziecię własne.
— Wiem o tem — rzekł August — ale odemnie, który jej nie znam wcale, niepodobna wymagać wczesnego afektu.
— Tak, byleby wczesny i nieusprawiedliwiony wstręt go nie uprzedził — rzekł Maciejowski. — Na dworze, a dzieje się to na wszystkich dworach, intryg krzyżuje się mnóstwo, nie dajcie się w nie uwikłać.
— Ja nawet ich nie widzę dotąd — odparł August.
— To może tem gorzej — rzekł biskup z uśmiechem — bo my, co je dostrzegamy, lękamy się ich dla was.
August poruszył nieznacznie ramionami.
— Królowa JMość ma żal do nas wszystkich — mówił ks. Samuel — żeśmy związek z wnuczką króla Władysława popierali, lecz myśmy to czynili stosując się do woli pana naszego. Spełniliśmy czego najgoręcej żądał... Małżeństwo ze wszech miar rokuje się szczęśliwem.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.