nieszczęśliwe, oczy wypłakujesz nadaremnie, gdy ci właśnie najpiękniejszą być potrzeba.
Ale porzućże te łzy Aryadny, bo nie jesteś opuszczoną!
Królowej starej będziesz teraz najpotrzebniejszą, na rękach cię nosić każe.
— Przez cały dzień nie był u mnie! — wykrzyknęła Dżemma, ręce łamiąc — ostatniego dnia, gdy mogliśmy jeszcze być sami.
Bianka słuchała z uśmieszkiem.
— Bądź pewna, że go za to zobaczysz jutro, bo zatęskni za tobą... ale dziś on sobą nie władał.
Zrzućże te suknie, połóż się, spocznij, abyś była piękną; my dwie musimy gdzieś sobie wyszukać miejsce, z któregobyśmy wszystko, wszystkich jak najdoskonalej widzieć mogły. Nieprawdaż? Stara królowa z zamku się nie ruszy krokiem, a my otrzymamy pozwolenie łatwo.
— Ja nic widzieć nie chcę! — zawołała Dżemma — nic, nic!
— Jakto! nawet twojego króla, gdy będzie śliczny taki paradował na koniu.
— Przy jej kolebce — zawołała Włoszka.
— A tak! i jej powinnaś być ciekawą, jak blada i strwożona jechać będzie na te królewskie gody, które dla niej staną się męczarnią królewską!
Dżemma podniosła się.
— Ostygnij i pomyśl — dodała Bianka. —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.