Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

cić słowo i uszami był wszędzie. Pochylał się, wciskał, łapał latające wyrazy, rzucał pytania; a sam tak się umiał obwarować, aby mu ich nawzajem nie zadawano.
Monti, który śledził za nim oczyma, mógł się przekonać, że nie było nikogo z przytomnych tu, oprócz Dżemmy, któregoby nie wybadał kupiec wenecki i coś z niego nie wyciągnął. Ciekawość ta była tak niewinną i naiwną, że nikogo razić nie mogła.
Cudzoziemcy, po raz pierwszy w kraju obcym, często się tak o wszystko dopytywać muszą, nie mogąc z nim oswoić. W kupcu tylko to uderzało, że twarz jego niepospolitą znamionowała pojętność. Śpiewak, który z początku go tak napastliwie zaczepił, teraz zdawał się już z umysłu unikać i nie zwracać uwagi na niego. Drudzy też nie mieli powodu zważać na przybysza, który wśród bardzo licznych naówczas w Polsce Włochów, codzień prawie przybywających, nie był żadnem osobliwem zjawiskiem.



Oczekując na widowisko spodziewane, obie Włoszki pozostały na swych miejscach. Bianka ciągle niezmiernie ożywiona, zaczepiająca mężczyzn wzrokiem i słowem, zalotna, wesoła — Dżemma w sobie zatopiona i milcząca.