nienawidzę! Ona mi chce wydrzeć serce twoje, ona jest nieprzyjaciółką[1]
Bądź mężczyzną, oprzej się uczynionemu nam gwałtowi. Niech weźmie koronę, ale serca twego, miłości twej mieć nie będzie.
To dziecko jest, a jak wątła!
Choroby wzięła po rodzicach... miłość jej, życie z nią może być trucizną. Ja nie chcę abyście żyli z sobą, ja muszę cię bronić!
Mówiąc tak przerywanym głosem, Bona chwytała syna za ręce, natarczywie ścigała jego wejrzenie, starała się myśli odgadywać. August siedział zimny i nieodgadniony.
Niezmierne jakieś znużenie tylko poznać w nim było można.
— Idź już — odezwała się w końcu Bona — idź, nie chcę by cię widziano u mnie. Doniosą staremu, że ja cię buntuję i podmawiam.
August się schylił do pocałowania ręki matki, która ucałowała go w czoło i powtórzyła: idź.
W małej komnatce swej Dżemma, w wieczornym stroju zaniedbanym, z rozpuszczonemi włosami złotemi, które ją jakby płaszczem okrywały, siedziała na ziemi, twarzą w dłoniach, i płakała.
Była samą. Zwykle blada, miała teraz policzki gorączką spalone, oczy zmęczone, usta zaschłe.
- ↑ Błąd w druku; brak kropki.