To nie może być!
Zygmunt zwrócił się do marszałków.
— Takie jest prawo i obyczaj — rzekł jeden z nich.
— Prawo i obyczaj, mnie starszą, mnie matkę oddzielićby chciało od boku męża i zepchnąć gdzieś...
— Uspokój się — szepnął król cicho po włosku. — Zmienić tego nie możesz, a dasz ludziom na urągowisko... Tace!
Królowej oczy zaświeciły blaskiem krwawym, cofnęła się dumna[1]
W chwilę potem wszystko się ustawiło w takim porządku, jaki ceremoniał dworski wyznaczał.
Młoda królowa blada, z oczyma zmęczonemi, ale uśmiechem na ustach weszła, a Zygmunt Stary naprzód ją powołał ku sobie.
Na czele orszaku postępował król młody, u którego boku szedł książę Pruski; za nim niesiono na krześle, bo pieszo iśćby nie mógł, Starego Zygmunta.
Tuż za nim szła młoda królowa Elżbieta z rozpuszczonemi na ramiona włosami, z wyrazem dziewiczym, smutnym, czystym, jak Włosi się wyrażali — Madonna starego mistrza z Fiesoli. W istocie przypominała je wdziękiem, słodyczą, czemś anielsko-dziecięco-panieńskiem. Za nią dopiero miejsce wyznaczone zajęła Bona, której
- ↑ Błąd w druku; brak kropki.