Szli tymczasem ku miastu. Dudycz był w takiem usposobieniu, że z niego wszystko łatwo mógł pytający wydobyć.
— Między nami mówiąc — odezwał się Petrek, z miną poważną, jakby zdradzał wielką tajemnicę stanu — królowa Bona, niewiasta nadzwyczaj przebiegła i zacięta, gdy co raz postanowi, nie cierpi młodej synowej, którą jej gwałtem narzucono. Zatrzyma więc kochankę, aby nie dopuścić syna do żony.
— A stary król czyż na to dozwoli? — mówił Włoch.
— Pewnie, że nie radby, ale czy starowina podoła? — rzekł Dudycz. — On i jego pomocnicy idą prostą drogą, a królowa przez manowce i na przełaj; rychlej więc ona niż oni celu dosięgną.
— Zatem wasza sprawa źle stoi! — westchnął Weneta.
Dudycz wtórował mu westchnieniem.
— Nie desperuję — odezwał się — nie desperuję.
— Cóż myślicie?
— Jeszcze nic nie postanowiłem — rzekł Dudycz. — Ja jestem sobie prosty człek, przebiegłością wielką się nie pochwalę. Mam za sobą dwie rzeczy tylko: upor i trochę pieniędzy.
— Obie nie do pogardzenia — odparł Włoch. — Można z niemi zajść daleko. Lecz — dorzucił —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.