przerwał Weneta — bo ją wam pochwyci kto inny.
— Oto się nie ma co obawiać — rzekł Dudycz. — Mówiłem wam, upartym jestem. Tymczasem staram się sobie Włoszkę podarkami pozyskać.
— Przyjmuje ona je?
— Umiałem prawie gwałtem narzucić — uśmiechnął się Dudycz — ale toż takie były zaprawdę, żeby i królewnie żal było je odtrącić, kosztowały też niemało.
— Nie żałujcie na to — dodał Włoch. — Opłaci się później.
Po chwili kupiec znowu rozpoczął badanie.
— Cóż na jutro się zapowiada?
— Jutro młodej królowej składać będą podarki wszyscy — rzekł Dudycz — no... i nareście młode małżeństwo z sobą się połączy. Dano dziś słusznie spocząć królowej młodej, bo wczoraj strasznie się wydawała umęczoną.
— Ale nie chorowała? — zapytał Włoch, niespokojnie oczy wlepiając w Petrka.
— Nie słyszałem o tem — odparł Dudycz. — Wydaje się delikatną i słabowitą w istocie, a ma przed sobą jeszcze kilkanaście dni tych festynów, któremi dobrze się umęczyć musi. Na turnieje choć z galeryi będzie patrzeć zmuszoną, a potem rozdawać nagrody. Wieczorem od tańca się nie uwolni.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.