Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— I myślicie że to potrwa aż dni kilkanaście? — zapytał Włoch.
— Tak mówią — potwierdził Dudycz.
Zaczęli potem ogólną rozmowę o osobach do dworu wchodzących, o które się Weneta pragnął poinformować. Zdziwił tem prostodusznego Petrka, że od niedawna dopiero przybywszy do Polski, zdawał się już tu większą część ludzi znać nietylko z nazwiska, ale ze stosunków i położenia.
Niemniej dopytywał troskliwie, a Dudycz dla niego dogodnym był, bo mu wiernie powtarzał ten vox populi, który, bądź co bądź, najczęściej trafnie choć niewykwintnie ocenia człowieka.
Sam on sądu nie miał o ludziach i charakterach, lecz słuchał i przejmował co mówili drudzy.
Rozmowa przy kubku jednym i drugim wina przedłużyła się do późna, i Dudycz siedział tu jeszcze, gdy właściciel domu, poważny, bogaty Montelupi, którego znał zdaleka, wszedł gościa swojego odwiedzić.
Obejście się z Włochem tym możnego i w kupiectwie zajmującego stanowisko wysokie Montelupiego, dało Petrkowi do myślenia. Był bowiem z Wenetą jakby z osobą wyżej od siebie położoną i o której łaski mu chodziło, z wielkiem poszanowaniem i względami.
Dudycz ztąd ten wyciągnął wniosek, iż nowy jego przyjaciel, przynajmniej bogatym być bardzo musiał, ale z rozmowy całej niepodobna się