rzekł Gamrat — a stało się to wobec posłów, którzy jutro, jeśli nie dziś doniosą o tem cesarzowi i królowi ojcu. Pomszczą się oni, nie daj Boże na Izabelli, na waszych księztwach.
Włoszka trzęsła się prawie konwulsyjnie z gniewu.
— Milcz! — krzyknęła groźnie, nie mogąc się pohamować. — Tak chciałam i tak uczyniłam... źle czy dobrze, stało się. Gdy zechcę, wynagrodzę to.
— Nigdy — odparł Gamrat — żaden dar publicznie wyrządzonej krzywdy nie opłaci. W. miłość, co gorzej, zdradziliście się.
— Nie czyń mi wyrzutów — przerwała królowa. — Stało się, stało się.
— A! lecz bardzo źle się stało.
Nogą uderzyła królowa o podnóżek i syknęła. Gamrat skłonił głowę i zamilkł.
Bonie łzy bezsilnego gniewu zakręciły się w oczach.
Wtem szmer we drzwiach się dał słyszeć — marzałek[1] wzywał pokornie najjaśniejszą panią, aby się do króla imości udać raczyła.
Znaczenie tego wezwania łatwo było odgadnąć. Bona się musiała przygotować na srogie, gorzkie wymówki. Przewidywała to z góry i gotową była raz długo odciąganą wojnę rozpocząć.
Gamrat szepcząc coś, starał się ją napróżno uspokajać — wstała coraz się mocniej burząc i rzu-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – marszałek.