swoją najukochańszą Izabellę raziłaś. Myślisz, że ci to cesarz przebaczy?
Bona słuchając rzucała się i płakała razem, a przeklinała.
— Miałam ja jej dawać podarki? Za co? Za to, że mi się tu wparła między mnie a syna, między mnie a ciebie... ta blada, wynędzniała, schorowana dziewczyna, która chorobę może przynieść jedynemu synowi memu!
Miałeś się dobijać o co! Nawet lichych trzydziestu tysięcy złotych, na które ze stu zeszło, nie mają czem za nią wiana zapłacić!
Ja tu przecie coś przyniosłam, i coś znaczyć powinnam. Wy mnie chcecie pognębić, odsunąć, zaćmić dać tej niemieckiej...
Mówiła ciągle, a Zygmunt jedno powtarzał, równie gniewny jak ona.
— Milcz! milcz.
— Nie będę milczała! będę głosić całemu światu — wołała — jestem matką, jestem królową, mam tu prawa, których sobie wydrzeć nie dam. Potrafię się zemścić...
Sceny podobnych wyrzutów, kłótni, które dochodziły niekiedy do tego, że Bona się na podłogę rzucała jak bezprzytomna, powtarzały się bardzo często. Zygmunt był do nich nawykły i wiedział też, że nigdy z nich nie wychodził zwycięzko. Złamany, osłabiony musiał ustępować w końcu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.