Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Dnia tego jednak zbyt czuł mocno obelgę synowej uczynioną, by mógł uznać się winnym i zwyciężonym.
Wejrzeniem groźnem mierzył Bonę, ręką uderzając o poręcz krzesła.
Włoszka lamentowała jak zawsze z tego samego wiekuistego tematu, który się ciągle przez długie powtarzał lata.
— To wasza wdzięczność za to, żem tobie staremu i twojemu barbarzyńskiemu krajowi poświęciła moją młodość, żem was mojem złotem ratowała, żem tu prześladowana, nieszczęśliwa! zmarnowała się, otoczona wrogami.
Łzy i przekleństwa przerywały te wykrzyki, Włoszka ruchami rąk konwulsyjnemi to na sobie rwała odzienie, to na starego króla zdawała się godzić, który siedział nieruchomy, zasępiony, ale nieprzebłagany.
— Ty i twoi — wtrącił — nie daliście mi nigdy spoczynku. Czegom ja chciał, temuś się sprzeciwiała. Twoi zausznicy stawali mi na drodze. Przez ciebie u ludu mojego i u świata straciłem poszanowanie.
Twoje spiski...
Bona poskoczyła mówić mu nie dając.
— Gdyby nie ja — zawołała — gdyby nie pieniądze moje, nędzarzem byś był. Musiałam łożyć na dzieci, wspomagać ciebie, zasilać skarb.
— A te pieniądze nie z twoich neapolitań-