Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mówiąc nic Bona, zmierzyła oczyma bezsilnego starca, dumnie wyprostowała, podnosząc głowę, skrzywiła usta i rzekła obojętnie:
— Masz mi co więcej powiedzieć jeszcze? Grożb[1] twoich wcale się nie lękam. Kocham syna mojego i póki żywa bronić go będę.
— Cóż mu to grozi? — przebąknął król gniewnie, co?
— Pożycie z nienawistną, z narzuconą, ze wstrętliwą kobietą, która tu będzie szpiegiem i sługą cesarza i swego ojca, nieprzyjaciół moich i Izabelli.
— Mogłaś ich pozyskać jako sprzymierzeńców a robisz ich sama wrogami.
— Bo oni nigdy niczem innem być nie mogą i nie będą — zawołała Bona. — Ciebie zdzieciniałego starca uwodzą, mnie nie potrafią.
Zygmunt nakazał znowu milczenie, a królowa odpowiedziała mu śmiechem.
Sprzeczka i waśń byłyby się przedłużyły pewnie, gdyby nie zaskrobano do drzwi.
Gniewnym wzrokiem rzuciła królowa na nie, nie pojmując kto mógł tak zuchwale dobijać się tu, gdy ona była na rozmowie z królem. Łatwo się wszakże Zygmunt domyślił, iż kto inny być nie mógł nad lekarza.

Co dziwna nie króla doktór zwykły, ale królowej Nicolo Catignani, ukazał bladą, długą twarz, otoczoną włosami czarnemi, w prostych kosmy-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Gróźb.