Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

niały różnobarwnie drogie kamienie, rubiny krwawe, szmaragdy i szafiry, opasane brylantami; drżącą ręką chwyciła Bona dwa czy trzy kanaki, które z kolei rzuciła nazad, naostatek dobyła naszyjnik podobny do jednego z tych, które zrana ofiarowano Elżbiecie. Pochodził on zapewne z klejnotów wyprawnych królowej, gdyż z jednej strony herb Sforzów stał wyemaliowany, wąż ów pożerający dziecię — ale złotnik omyłką, zamiast dziecka, w paszczę smokowi rzucił gorejące płomię.
Bona obejrzała klejnot bacznie, jakby chciała wartość jego ocenić, i wziąwszy w ręce, zamknęła szkatułkę, którą Maryna na miejsce odniosła.
Podeszła kroków kilka, a służka co jej każdą myśl tak doskonale odgadywać umiała, nie potrzebowała wskazówki, by wiedzieć co ma czynić. Wzięła w rękę świecę i szła poprzedzając panią.
W kurytarzach panowała cisza, i z dołu tylko od służby i dworu, który jeszcze się nie udał na spoczynek, dochodziły stłumione głosy. Bona szła długo za Maryną, a gdy ta stanęła u drzwi i uchyliła je, znalazła się w mieszkaniu Dżemmy.
Słabe światło stojącej w kątku lampki komnatkę w półmroku zostawiało. Nikogo widać nie było, tylko jęk jakiś stłumiony doszedł uszu Bony.
Dżemma z włosami rozrzuconemi leżała na podłodze z twarzą na kobiercu... nie widziała nic,