z lekkim jak westchnienie wiatrem przebiegał powietrze.
W sypialni młodych królestwa otwarły się zcicha drzwi i kroki ostrożnemi wyszedł ktoś z niej. Lampka dopalała się zdala, za zasłoną łoża drganie jej zdradzało życie.
Łoże stało na pół opróżnione, a z drugiej strony jego siedziała, z rękami na piersiach złożonemi, z włosami rozpuszczonemi, młoda królowa zadumana.
Była sama. Uśmiechniętego owego dziewczęcia, które tak wdzięcznie przyjmowało dary i powinszowania, trudno było poznać w tej twarzyczce smutnej i głęboko zadumanej, jakby nagle czarodziejskiej różdżki dotknięciem dojrzałej. Oczy jej patrzały przed się nieruchomie w mrok komnaty, ale nic nie widziały, nie dostrzegły nawet na palcach, po cichu, ostrożnie zbliżającej się Hölzelinownej, która uchyliwszy kotary, szukała dziecka swego macierzyńskiemi, niespokojnemi oczyma.
Piastunka nie śmiała się zbliżyć długo — z postawy chciała odgadnąć coś. Elżbieta postrzegła ją wreszcie i obie ręce chciwie ku niej wyciągnęła.
Zbliżyła się Kätchen, a królowa wedle dawnego zwyczaju objęła ją białemi rączkami za szyję, głowę złożyła na ramieniu i pozostała tak milcząca, przymknąwszy oczy, jakby spoczynku potrzebowała.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.