Westchnienie się z jej ust wyrwało.
— A! Kätchen — szepnęła — Kätchen... Co za noc okropna, jaka ona była długa. Kätchen, jak ja ją inaczej wyobrażałam sobie... On! on! ten, którego ja tak kocham od dzieciństwa, mój pan, mój król, miał raz pierwszy zbliżyć się do mnie, mieliśmy być sami. Przygotowałam się tak serdecznie paść w jego ramiona, i płacząc mu powiedzieć wszystko. Jak go kochałam, jak tęskniłam za nim, jak teraz jestem szczęśliwa. Kätchen... był tak zimny jakiś, zastygły, milczący, obojętny... nie wiem, może nieśmiały, może jak ja bojaźliwy, że usta mi zamknął. Kätchen... nie śmiał się nawet przybliżyć do mnie, jakże ja miałam zdobyć się na odwagę?
Westchnęła młoda królowa.
— Ale, nieprawdaż? to tak zawsze z młodemi małżeństwami być musi.
Hölzelinowna nie odpowiedziała nic, a królowa poczęła po małym przestanku.
— Może on mnie nie kocha? może on się mnie lęka? może on wie, że ja czasem nagle zapadam w ten sen, jakbym już była umarłą i lękał się, abym ze wzruszenia nie omdlała?
Kätchen przerwała nagle.
— Ani on, ani nikt z tych, co tu są nie wie o tem, nikt wiedzieć nie powinien; powinnaś zapomnieć o tem, nie myśleć, aby się to nie po-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.