Przechodziło to jej pojęcie.
Zygmunt August też może innego skutku się spodziewał swej oziębłości dla żony. Elżbieta wcale mu nie okazywała gniewu, witała go zrana uśmieszkiem i grzecznem słowem, wesoło, bez urazy żegnała go wieczorem. W ciągu dnia nie dostrzegał najlżejszej chmurki na jej twarzy.
Dwór podzielony na dwa obozy, ciekawy, mniej więcej wtajemniczony w rozpoczętą walkę, patrzał na to widowisko z najżywszem, można powiedzieć, z gorączkowem zajęciem.
Co było szlachetniejszego, stało naturalnie po stronie ofiary, obudzającej współczucie, politowanie, a umiejącej z taką godnością znosić cierpli,wie[1] prześladowanie niegodne.
Najmniejsza oznaka nie uchodziła oczu ludzi; patrzano na Bonę i Elżbietę, jak na dwóch zapaśników w arenie staczających bój z sobą.
Dotąd, stronnictwo królowej starej wcale się nie miało czem cieszyć, zadawało razy dotkliwe, ale nieprzyjaciela zbroja nawet nie poniosła szwanku. Gamrat, Kmita, Opaliński, Bona wreście zżymali się, burzyli niedokazawszy w istocie nic.
Co gorzej, pochwały Elżbiety będące w ustach wszystkich tak ze wszech miar były usprawiedliwione, iż nawet nieprzyjaciele potakiwać im musieli.
Z zamku wieści o tem co się na nim działo przechodziły na miasto, w którem tak dobrze
- ↑ Błąd w druku; powinno być – cierpliwie.