Elżbieta zdobywała się na taką siłę, iż nawet chorobie, której podlegała zwykle, opierać się mogła.
O tych napadach omdleń długich Bona była zawiadomioną, rachowała na nie, aby one syna zraziły od żony; tymczasem nawet najsilniej podrażniona Elżbieta znosiła wszystko.
Tajemnicą siły tej była miłość dla męża.
Poczciwa Kätchen, choć sama może nie wierzyła w to, wmawiała swej wychowance, iż cierpliwością spokojną zmoże nieprzyjaciół, a męża ku sobie nawróci i pozyszcze.
Powtarzała jej to codziennie.
— Nie zrażaj się, on ma serce dobre, wszyscy mu to przyznają; matka go psuje, ale prędzej czy później uczuje błąd, pokocha cię i będzie się go starał naprawić.
Elżbieta tę słodką nadzieję przyjęła — było to jedyną jej pociechą.
— Kätchen — mówiła do niej wieczorem — wiesz? on dziś trzy razy spojrzał na mnie ukradkiem, gdy Bona tego widzieć nie mogła. Uśmiechnął się nieznacznie. Gdyśmy stali razem w loggij, upadł mi wachlarz... zamiast go kazać podnieść paziowi, schylił się, wziął go i sam mi oddał. Stara rzuciła na nas okiem bazyliszka, a ja wachlarz ten pocałowałam. Nie unika teraz tak odemnie. Parę razy po cichu zamieniliśmy słów kilka. A! Kätchen! jaki on ma głos miły, jak
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.