on tu w progu grzecznie i uprzejmie witając dawnego znajomego.
Petrek znalazł go jakoś innym. Coś w nim było zmienionego, nietylko w postawie i twarzy, która miała wyraz poważniejszy i pewniejszy siebie, ale strój też, łańcuch na szyi, paradne ubranie czarne, mieczyk u boku podobniejszym go czyniły do dworaka jakiegoś, do urzędnika, niż do prostego, choćby majętnego kupca.
Ta mała metamorfoza niezbyt jednak zdziwiła Dudycza — strój ten mogły wywołać okoliczności.
— Szczęściem to nazwać mogę — odezwał się kupiec, biorąc za rękę Petrka i do krzesła go prowadząc — że mi się spotkać z wami nadarzyło. Potrzebowałem widzieć się z wami.
— Jestem na usługi wasze — odparł Dudycz.
— Tymczasem — mówił dalej Włoch — nic więcej od was nie potrzebuję nad to, ażebyście zapomnieli o tem, żeście mnie widzieli w Krakowie.
Dudycz się zdumiał nieco.
— Tak — dodał kupiec — potrzeba żebyście mnie nie znali, ani ja was. Tym razem przybywam tu do Krakowa nie jako kupiec, ale jako wysłany od cesarza i ojca królowej Elżbiety, spodziewając się, że mi tu przy młodym królu zostać pozwolą.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.