Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

Widzieliście ją! przypomnijcie sobie... Wszystko na tem aby ją od niego oddalić!
— Wiem — odezwał się śmiejąc signor Marsupin — i to nawet, że wybyście się chętnie podjęli uwolnienia nas od niej.
Dudycz uśmiechnął się także.
— Ale kochanka ta... fraszka! — dodał Włoch.
— Jakto? fraszka? — przerwał Petrek.
— Tak jest — mówił Marsupin — weźmiemy mu tę, Bona potrafi drugą dostarczyć. Piękna dziewczyna jest narzędziem. Musimy złamać Bonę i nie dać jej znęcać się nad Elżbietą groźbą odwetu na ukochanej jej Izabelli.
— Ale Włoszka — zawołał niespokojny o siebie Dudycz — wy ją lekceważycie, widzę.
— Bynajmniej! — rzekł Marsupin — piękna jest, rozkochana lub dobrze udaje rozmiłowaną, wszystko to prawda, ale po za nią stoi Bona. Na nią uderzyć potrzeba.
Po chwili milczenia Dudycz, choć nie krasomówca, jąkając się wywód rozpoczął.
— Pewna rzecz, że na Bonę trzeba tak czy owak działać, ale, miły panie, choć wierzę w to, że będziecie mieć poparcie, choć sądzę, że wam nie zbędzie na zręczności, powiem jedno tylko. Król Zygmunt od lat wielu, dwudziestu kilku bodaj ożeniony, a jeszcześmy nie widzieli ani jednego przykładu, aby z Boną on czy ktokolwiek inny walcząc wyszedł zwycięzko.