Marsupin słuchał zmarszczony.
— Tak mi źle wróżycie — szepnął — no, ale ja męztwa nie tracę.
— A ja wam życzę powodzenia — dodał Dudycz — ale, wiecie co powiem. Ja przysięgnę, że gdy my tu rozmawiamy z sobą, a o was w mieście i na dworze nikt nie wie, ona już o przybyciu, o listach, o wszystkiem jest zawiadomioną.
Na dworze cesarza ma swoich, ma ich w Pradze, ma wszędzie... sypie gdy potrzeba pieniądzmi, a ma ich więcej niż król i skarb koronny. Za te pieniądze kogo chce kupuje.
Marsupin położył mu rękę na ramieniu.
— Nie sądzę ażeby na dworze polskiego króla wszyscy byli sprzedajni — rzekł — ani biskup Samuel, ani hetman, ani wielu innych kupić się nie dadzą jak Kmita, Gamrat i Opaliński. Bona dokuczyła już wam, jest znienawidzoną, panowanie jej się kończy.
— Daj Boże! — westchnął Dudycz.
Marsupin żywo począł po izbie się przechadzać. Petrkowi już na myśl wróciła jego nieszczęsna Włoszka.
— Szanowny panie — odezwał się — nie potrzebuję wam zaręczać, iż na usługi wasze jestem i będę. Że mi wierzy pan Boner i Hölzelinowna, najlepszym dowodem (tu dobył z za sukni list) oto to pismo, które niosę do podskarbiego.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.