Po krótkiej rozmowie, gdy Marsupin przekonał się, iż sam na sam z Elżbietą tym razem pozostać nie będzie mógł, nie chcąc być natrętnym, żegnał obie królowe.
Nieco opodal stała, oczekując na swą panią Hölzelinowna. Do tej starej znajomej zbliżyć się nikt nie mógł zabronić. Signor Giovanni bardzo zręcznie z tej sposobności skorzystał.
Doskonały komedyant umiał zdala wcale co innego okazywać postawą, a co innego mówić ustami. Powitanie Kätchen mogło się Bonie wydawać niewinnem, a Marsupin pewien, że głosu jego nie dosłyszą, pośpieszył kłaniając się rzucić jej:
— Nie dano mi się nawet widzieć na osobności z królową. To najlepszy dowód, że na sumieniu się nie czują czyści. Na miły Bóg, musimy choć my, panno Katarzyno, spotkać się gdzieś, abym całą prawdę tę wiedział, której już kawałki pochwytałem.
Hölzelinowna tak była przestraszona, iż nierychło mu odpowiedziała.
— Obmyśl sam środki, ja nic nie potrafię, siedzimy otoczone strażami jak w niewoli.
— Królowa się uśmiecha — dodał Marsupin podwajając fałszywe ukłony — ale jakże jej z twarzy patrzy męczeństwo!
— Twarz nie kłamie! — westchnęła Hölzelinowna. — Na Boga — dodała — nie opuszczaj
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.