Włoch w końcu przyrzekając donieść co mu polecono, dodał, że nie był upoważnionym do mięszania w sprawy, do których innych pośredników użyćby należało.
Całe to posłuchanie upłynęło na szermierce słów próżnej, bo ani Bona sobie mogła pochlebiać że pozyska Marsupina, ani on że ją rozbroi.
Zamiast zbliżenia, rozmowa pozostawiła po sobie gorzkie wspomnienia.
Gdy po wyjściu Włocha królowa się znalazła sama z arcybiskupem, zawołała gniewna.
— O! król Ferdynand umiał dobrze wybrać posła! Zaprawdę życzyłabym sobie mieć takiego sługę, ale pozbyć się go jako szpiega, jako najniebezpieczniejszego intryganta... konieczna!
Nie będziemy mieli pokoju, dopóki on tu pozostanie. Precz z nim! precz z nim! Co to za wejrzenie bazyliszka! co za uśmiech, jaka podła pokora i udanie, a szyderstwo drga mu na ustach.
Wieczorem u króla Bona ciągle mówiła tylko o Marsupinie — nie schodził jej z ust, aż Zygmunt musiał kazać milczeć.
— Dajże mi pokój z tym Włochem, robisz z niego większego niż on jest. U stracha wielkie oczy.
Po wszystkich tych audyencyach skończyło się na tem, iż Opaliński zakazał Włocha puszczać na zamek.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom II.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.