Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

jej, W. K. Mość jawnie starałaś się mnie ztąd wygnać. Gdybym nie miał wytrwałości w służbie pana, musiałbym dawno precz iść.
Gdym to mówił, twarz jej się mieniła, bladła, purpurową się stawała, gniew nią taki owładnął, że się utrzymać nie mogła.
Jakiemi wyrazami wpadła na mnie, powtórzyć nie mogę, bobym wiary nie zyskał.
Wprost łajać mnie poczęła, trzęsąc się i pięści nastawiając.
— Zamknę ja ci usta, zuchwalcze... pokażę ci co to jest przeciwko mnie się porywać.
Pan Bóg łaskaw, iż z zupełną zimną krwią wytrzymawszy tę napaść, odpowiedziałem jej z największem uszanowaniem; ale przyznam się, złośliwie nader.
Dałem jej uczuć, że wszystko mi jest wiadomem, że wyliczyć mogę ile razy król młody odwiedzał żonę i że od niej po nocach chronił się do panien fraucymeru, za wiedzą jej.
— Jesteś podłym, nikczemnym szpiegiem! — krzyknęła.
— Tak — odparłem — niestety! Pan mój szpiegów potrzebował, bo nie tak W. K. Mość obchodzisz się z córką jego, jak na królowę matkę przystało.
Wszczęła się tedy walka między nami na słowa, w której ja tę miałem wyższość, żem krew zimną zachowywał ciągle, gdy ona ją coraz bar-