— A to jak? — spytał podskarbi.
— Łacno — rzekł Marsupin. — Młodemu królowi na Litwę pieniędzy będzie potrzeba, gdy ich mu nie dacie, nie poślą go.
— Albo pieniądze w mej woli? — odparł Boner — pod moim kluczem, prawda, ale nie ja rozporządzam. Zresztą, po co się to zdało. Królowa Bona ma więcej w Chęcinach, niż ja w królewskim skarbcu w Krakowie; uprze się, to da synowi pieniędzy.
— Skąpa jest — odparł Marsupin.
— Ale nie tam, gdzie jej idzie o panowanie — rzekł Boner. — Nie pożałuje na nie.
Dudycz słuchając przewracał oczyma, widocznem było, że mu coś po głowie chodziło, z czem się odkryć wahał. Wziął Marsupina w stronę.
— Wiecie — rzekł — mnie się zdaje, że pora przyszła, gdy ja przy jednym ogniu dwie pieczenie upiekę, swoją i waszą.
— Jakie? — zapytał Marsupin, który w rozum i przebiegłość Dudycza nie wierzył.
— Jeżeli król młody wyjedzie a porzuci swą Włoszkę, pora będzie się swatać do niej i was od niej uwolnić.
Rozśmiał się Włoch.
— Słuchajno — rzekł — albo ci ją Bona da, a wtenczas nam po niej nic; albo, jeśli się to na co przydać nam może, nie dopuści.
Dudycz potrząsnął głową.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.