Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

— Człowiekowi lżej gdy się wystęka, sercu spokojniej gdy się wypłacze — rzekł zcicha.
A po chwilce dodał.
— Dwór, słyszę, od moru chce z Krakowa precz. Prawdali to? cóż wy naówczas myślicie sobą?
— Ja? — rzekł trefniś — muszę iść za dworem — bo jeśli kiedy, to czasu utrapienia błazen potrzebny, aby choć odrobinę dobrej myśli wlał do tej goryczy.
— Słyszeliście co o podróży? — dodał Boner.
— Nie wiem nic — rzekł Stańczyk — a jam zawsze do wszelkiej gotów, choćby z tego świata na lepszy. Skrzyń i sepetów nie mam, czapkę i kij zabrawszy, wszystko moje niosę w jednem ręku. Reszta w głowie.
Ze Stańczyka nigdy się tak nic dopytać nie było można. Dał więc podskarbi pokój, i postawszy chwilę, rzekł tylko:
— Jeżeli wam moru nie strach, a podróż dla was ciężka, wiecie że u mnie wam gospoda otwarta zawsze!
Stańczyk podniósł bladą swą twarz pomarszczoną i uśmiechnął się.
— Chcielibyście u waszego skarbca takich stróżów mieć jak ja, którzy na złoto nie łasi? hę? ale Stańczyk wie, że pilnując skarbów najłatwiej dostać po grzbiecie! Bóg zapłać.