Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

iż Elżbieta mu nawet za złe wziąć nie mogła zimnego obejścia się z sobą.
— Któż wie — mówiła sama sobie, powtarzając to co jej Hölzelinowna szeptała — gdyby okazał najmniejszą czułość, Bona mogłaby mnie kazać otruć.
Obawa trucizny była powszechną, mówili o niej wszyscy i królowa Elżbieta rzeczy pochodzących od Bony tknąć nie śmiała. Rękawiczki, tkanina, klejnoty mogły być zatrute tak, że jedno dotknięcie do nich zabiłoby.
Potrawy i napoje ze stołu Bony próbowano, albo je niezużytkowane precz wyrzucano.
Ostrożności te czyniły życie nieznośnem.
Starając się pani swej cierpień oszczędzić, Hölzelinowna sama, dzień i noc zalewała się łzami, które ocierała tylko gdy Elżbiecie chciała pokazać twarz jasną.
Wiele rzeczy taiła przed nią, ale Marsupin wiedział najmniejszy szczegół, a choć pilno śledzono, kto ztąd donosił Włochowi o każdym kroku młodej królowej, dotąd zdrajcy wykryć nie zdołano.
Dudycz był nadzwyczaj ostrożny, a przed królową starą kłaniał się tem niżej, im się czuł winniejszym. Wszystkie jego czynności jeden cel miały: dostać Włoszkę, którą wybrał sobie.
Hölzelinowna wszedłszy ze złą wiadomością