Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

do swej pani, potrzebowała chwili, aby twarz ułożyć.
Elżbieta szyła w krośnach, a zobaczywszy ją w progu, uśmiechnęła się.
— Nie znałabym mojej Kätchen — rzekła — gdybym nie odgadła, że nie z próżnemi rękami przychodzi!
— Gdybyż te dłonie co dobrego wam przynieść mogły! — westchnęła Hölzelinowna.
— Alem ja i do złego przywykła — odparła zimno królowa, badając piastunkę oczyma.
— Złe też przynoszę — odezwała się Kätchen. — Król nasz młody jedzie, a jedzie sam pono na Litwę. My także jedziemy, od moru uciekając, ale razem ze starą królową, która nas ze swych szpon nie chce wypuścić, nie wiem dokąd.
— A! — powstając od krosien odezwała się Elżbieta. — Mnie się zdaje, że to tylko początek podróży tak smutny. W Bogu nadzieja, że gdy król pan mój osiedzi się w Wilnie, zatęskni za mną i przyjedzie po mnie... albo, albo ja się zbiorę na męztwo i pogonię za nim.
— A! a! — wykrzyknęła Kätchen — gdybyż synowica cesarza, przed którego potęgą drży świat, zebrała się na to postanowienie, na to męztwo.
Elżbieta zamyśliła się.
— Kätchen moja — zawołała — miałabym je przeciwko wszystkim... jedna jest w świecie