Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

istota, która mnie strachem śmierci przejmuje. Jej głos dreszczem mnie przechodzi, jej chód odzywa się w sercu mojem, jakby każdy krok stawiła na niem, jej dotknięcie ziębi mnie jak ostrza miecza, jej wzrok jak oko bazyliszka zabija. Mam odwagę gdy jej nie widzę, gdy się zbliży siły mnie opuszczają, nie śmiem podnieść oczów, głos mi zasycha w gardle, życie ustaje.
Hölzelinowna milczała, nie chciała się przyznać do tego, że i na niej Bona niemal takie same czyniła wrażenie.
— Król pan mój jedzie? — zapytała Elżbieta zadumana nieco. — Mówisz Kätchen, że to zła wiadomość? Ja nie wiem, mnie się zdaje, że chwila wyzwolenia naszego się zbliża.
Spojrzała na piastunkę.
— Jedzie sam — dodała ciszej — nie bierze mnie, ale też i przyjaciółek swych ztąd zabierać z sobą nie może.
— Znajdzie inne gdy zechce — szepnęła Kätchen.
— A! nie sądźże tak źle o nim — przerwała Elżbieta. — To są pozostałości z dawnych czasów, on teraz będzie innym. Ze starych więzów rozkuć się trudno.
— Dałby to Bóg.
Królowa pomyślała chwilę, uściskała piastunkę i usiadła do krosien spokojnie.