Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

piękne jego lice nosiło na sobie to niezmazane piętno, które przez życie całe skazanym był dźwigać, nieprzezwyciężonej tęsknicy. Nigdy nikt nie widział Zygmunta Augusta prawdziwie wesołym i swobodnym, jak gdyby losów swoich miał przeczucie i świadomość; ostatni z Jagiellonów napróżno usiłował życie swe czemś umaić, wszystko mu się z rąk wyślizgało — nie miał szczęścia.
Szedł pogrążony w myślach, gdy trzpiotowata Bianka, nim się zbliżył do drzwi mieszkania Dżemmy, zabiegła mu drogę, z zuchwałym swym na koralowych wargach uśmiechem.
Jak stara, dobrze z nim spoufalona dworka, podbiegła wprost do króla.
— A! — zawołała — śpiesz W. K. Mość pocieszyć tę biedną Dżemmę, bo się we łzy rozpłynie, choć dobrze wie, że zapomnianą nie będzie... i że dziś czy jutro pojedzie przecie za wami.
— A! a! — dodała — Dżemma! Dżemma, ale wam, miłościwy królu, potrzebaby raczej takiej łotrzycy wesołej jak ja, jak stara Bianka, aby fałdy waszego czoła wygładzała. Weźcie-bo mnie z sobą.

August się uśmiechnął do niej, a żwawe dziewczę, poprzedzając go, otworzyło mu drzwi sypialni Dżemmy. W głębi w drugiej komnacie widąć[1] ją było z rozpuszczonemi włosami, w roz-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – widać.