Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

August myślał o tem wprawdzie, ale się obawiał narazić matce, i był pewnym że ona wcześnie ułoży jak się ma odbyć pożegnanie. Sądził nawet, iż zechce mu być przytomną.
Lękając się narazić żonę, zmilczał. Spojrzał pytająco na matkę.
— Nie wiem jeszcze — rzekł.
Bona podeszła ku niemu; obojętność ta udana podobała się jej.
— Później nie będzie czasu, idź dziś, nie baw długo, kilka grzecznych słów, to dosyć — rzekła. — Nie trzeba abyś jej więcej okazywał, niż jest w istocie... niech się nie łudzi. Narzucona nigdy nam miłą nie będzie.
Syn starał się szczególniej w tej chwili okazać posłusznym.
— Pójdę dzisiaj — rzekł chłodno.
Bona spytała o wozy, kolebki, konie, sługi, ich liczbę, bo o każdej rzeczy zawiadomioną być chciała — rozporządziła kto i jak miał jechać. Szło kilka krytych szkarłatem kolebek, szły nieokryte wozy, konie powodne, dwór był niezbyt liczny, lecz po królewsku i wytwornie dobrany.
Bona w wyborze służby nalegała na to, aby wiernych sobie dodała synowi. Chciała codziennie mieć listy od niego.
— Do żony pisać nie potrzebujesz — dodała. — To co się znajdzie w listach moich dla niej, ja jej sama powiem. Zwierzać się jej nie możesz ze