Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

Zniżył głos bardzo i prawie niedosłyszanym szepnął.
— Miejcie cierpliwość... Bóg da, wszystko skończy się szczęśliwie.
Elżbiety twarz rozpromieniała — oczki, w któ[1] krążyły łzy, błysnęły wyrazem wdzięcznym.
Więcej jeszcze niż mógł usty, król powiedział także wejrzeniem.
— Mam najlepszą nadzieję — dodał — proszę miejcie i wy ją, a ufność we mnie.
Podał nieśmiało rękę królowej, która ją pochwyciła, lecz wtem zdało się Augustowi, jakby u drzwi dosłyszał szelest jakiś i cofnął się natychmiast przelękły, dodając głośno po niemiecku.
— Bądźcie zdrowi.
Ukłonił się i nieoglądając już na królowę, która szła za nim ku drzwiom, pośpieszył wyjść. W progu tylko wejrzenie, które Elżbieta zrozumiała, nakazało jej tajemnicę.
Wszystko to razem zaledwie kilka minut potrwało, a król właśnie chciał tego, aby rozpowiadano, iż pożegnanie było zimne i krótkie.
Hölzelinowna oburzona tem wbiegła do pokoju królowej z załamanemi rękami i zastała ją w progu spokojną, niemal wesołą.

Nie mogła zrozumieć już swej wychowanicy, Elżbieta przyznać się jej nawet nie śmiała. Między nią a mężem była teraz tajemnica, której

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – których.