wczasu królowę obwiniali, iż ją za synem wyprawi.
Królowa się wahała, chociaż mocne miała postanowienie, przez Dżemmę zapobiedz, aby kto inny nie opanował syna.
Tak stały rzeczy, gdy Dudycz, który widział że ta chwila dla niego stanowczą być mogła, nadaremnie przez dni parę nastręczając się oczom Bony, która na niego uwagi nie zwróciła, pobiegł do Zamechskiej.
— Królowo moja! — zawołał od progu — ratuj mnie! Włoszka została na koszu, król odjechał, nikt o niej nie myśli... przypomnijcie jej, królowej, komu chcecie, mnie, który się ofiaruję żenić.
Ochmistrzyni zdumiona popatrzyła na niego.
— Daj ty mi pokój — odparła — ja żadnego się pośrednictwa nie podejmuję. Gdybyś się powiesić chciał a mnie o stryczek prosił, prędzejbym ci może go dała. Ja nad Włoszkami żadnej mocy nie mam, a z królową też niewiele poufałości. Idź sam, proś, to będzie najlepiej.
Napróżno ubłagać ją i ująć się starał Dudycz, tyle tylko wymódz potrafił, że mu czas i miejsce wskazała, kiedy i gdzie Bonę będzie mógł znaleźć mniej zajętą i otoczoną.
Dudyczowi tak było pilno, tak się obawiał aby go kto nie uprzedził, iż o mało się na gniew Bony nie naraził. Schwycił ją przechodzącą ze
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.