Dżemma popłakiwała, ale z za łez spoglądała płomiennemi oczyma na Bonę.
— Daj pokój tym łzom — odezwała się Bona — powoli zajmując miejsce w krześle — pomówmy rozumnie. Uspokójże się, słuchaj!
Włoszka usiłowała łkanie stłumić napróżno.
— Oddawna chciałam mówić z tobą — poczęła sucho i z wyrazem nieukontentowania królowa — ale ze łzami i lamentami rozmówić się trudno, a ja czasu nie mam słuchać próżnych słów. Cóż ty myślisz?
— Spodziewałam się, spodziewam, król mi przyrzekł, miłościwa pani, wy wiecie jak ja go kocham! ja muszę jechać za nim, do niego, gdy z nim jechać nie mogłam.
— Tak! — przerwała Bona — tak! gdyby to była rzecz tak łatwa do wykonania jak do powiedzenia! Ale to wszystko na mnie spada! wam z tem nic, jemu to nie szkodzi, ja pokutuję za niego... na mnie rzucą kamieniem.
Jutro, gdybyś wyruszyła po nocy nawet i nikt cię nie widział, jutro wszyscy na dworze i w mieście powiedzą, a raporta poślą do Pragi i do Wiednia, że Bona cię wyprawiła dla syna, aby mu obmierzić żonę!
Dżemma sobie oczy zakryła.
Królowa oddychała ciężko, bo gniew na wspomnienie młodej królowej, współzawodniczki, ją ogarniał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.