rzyszce zdawało się, że mogła począć odsłaniać tajemnicę.
— Mam ci powiedzieć kto on jest, ten zakochany w tobie, którego miłość idzie tak daleko, że się gotów twojemu szczęściu poświęcić?
Milczała Dżemma, ale milczenie to znaczyło: mów!
Zawahała się Bianka nieco.
— Człowiek jest — rzekła — bogaty bardzo, wcale niemłody, a niestety figurą i twarzą śmiech obudzający. Wielu mówi, że dobry ma być, nikt nie powiada, że złym być może. Czegoż można więcej wymagać od takiego słomianego męża?
Myśli Dżemmy, w miarę jak mówiła Bianka, musiały biegać i szukać we dworze kogoś coby wizerunkowi odpowiadał, ale go znaleźć nie mogły.
Poruszyła ramionami i jeden wyraz tylko z ust się jej wyrwał:
— Bogaty?
Bianka śmiała się.
— A! tak! powiadają, że jest bardzo zamożnym — odezwała się — a najlepszym dowodem tego są podarki, za które nawet spojrzenia nie wymagał.
Włoszka jeszcze błądziła gdzieś myślami, po łysinach starych dworaków, gdy towarzyszka jej uderzając w ręce, zawołała.
— Piotr Dudycz! królewski dworzanin.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/067
Ta strona została uwierzytelniona.