Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak! — krzyknęła królowa — synowi swemu odbierzesz a jej dasz.
— Synowi dosyć po mnie pozostanie — rzekł król uspokajając się — a ona jest córką moją. Jakem raz powiedział tak będzie i słowa dotrzymam. Gdybym jutro umarł, to przedewszystkiem ze skarbu mego przeznaczyłem dla niej 50.000 sztuk złota, a z tego co zostanie, kto wie? może i grosza synowi nie dam, gdy mi się podoba.
Tu nastąpiła zwykła scena, na której zawsze się w takich razach kończyło. Gdy Bona nic słowami, prośbami, groźbami wymódz nie mogła, poczynała krzyczeć, włosy rwać na głowie, na podłogę padać, i jak szalona się rzucać, nie zważając na przytomnych, na służbę, na nikogo.
Król najczęściej zmożony nieznośnym wrzaskiem ulegał i odpuszczał ją, godząc się na wszystko dla spokoju, lecz tym razem przytomność biskupa, czy przywiązanie do Elżbiety nie dozwoliły mu uledz.
Bona unosząc się krzyknęła.
— Polacy są najgorsi ludzie w świecie.
Biskup obrażony wstał i odparł.
— N. Pani, Polacy źli nie są, ale do zbytku cierpliwi.
Zygmunt natychmiast ręką uderzywszy o krzesło silnie, nakazująco zawołał.
— Milczeć!