— Wiem i mam tego dowody — rzekł zimno Marsupin — ale to mnie od spełnienia obowiązku nie powstrzyma. Nie ruszę się ztąd, aż mi miłość wasza wyjedna posłuchania.
Biskup westchnął.
— Nie wiem — rzekł — czy to dobra polityka z waszej strony, że Bonę zagniewaną przywodzicie do ostateczności.
— Ustąpić nie mogę — odparł Marsupin. — Com zamierzył, dokonać muszę. Mam za sobą króla rzymskiego i cesarza, a pogróżek się nie obawiam.
Biskup spojrzał nań błagająco.
— Żal mi was, są tysiączne sposoby pozbycia się dokuczliwego człowieka, bez ściągnienia za to odpowiedzialności. Miarkujecie...
— Ważyłem już — zimno odezwał się Marsupin — o jedno proszę, abyście mi waszej opieki nie odmawiali.
— O ile ona starczy! — westchnął Maciejowski.
Chwilka milczenia przerwała rozmowę.
— Frasuję się o nocleg wasz — odezwał się biskup. — Widzicie jak ja tu się mieszczę, przyjąłbym was, ale nie mam gdzie, a na zamku w istocie jak śledzie w beczce się ściskamy. W miasteczku nie lepiej.
Marsupin się rozśmiał.
— Prosić o gościnność nie będę, aby nie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.