Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

czono, sadząc, że po tej konferencyi precz nazad do Krakowa go odprawi zaraz, gdyż tu go cierpieć nie mogła i nie chciała.
Marsupin żegnając biskupa zapowiedział mu po cichu, iż co najmniej godzin kilka pozostanie u młodej pani, a przynajmniej najdłużej jak będzie mógł.
Dla Włocha wczorajsze krótkie widzenie się z Elżbietą było w istocie niewystarczającem. Nie mógł jeszcze zrozumieć położenia, wytłómaczyć sobie twarzy pogodnej i rozweselonej przy tym ucisku o jakim wiedział.
Chciał rozmówić się otwarcie, obszernie, szczerze.
Elżbieta rozumiała to dobrze, ale zupełnie się zwierzyć Marsupinowi nie chciała. Ta nadzieja pozyskania serca męża, którą teraz żywiła wspomnieniem ostatnich słów wyrzeczonych przy pożegnaniu, była jej najdroższą tajemnicą, serdeczną, nikomu, nawet piastunce niedostępną. Wyznać jej Marsupinowi nie mogła.
Wchodząc znalazł ją samą Włoch, stojącą przy stoliku, świeżo ubraną i tak jak wczoraj uśmiechniętą, spokojną, bez troski na czole. Nie mogło to być skutkiem nieczułości, obojętności, bo choćby męża nie kochała, sama miłość własna obrażona musiała uciskać. Marsupin tej mocy ducha w młodziuchnej pani pojmował.
— Przynoszę W. K. Mości — odezwał się na wstępie — pozdrowienia najczulsze, ale razem