Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie ze wszystkiemi? — przerwał Marsupin — nadewszystko nie z królową Boną! Idzie tu o godność waszą, o cześć rodziny; nie można się tak dać deptać, upokarzać, i w Bonie jeszcze coraz zuchwalsze tą uległością obudzać zachcianki.
Elżbieta jakby się lękała aby rozmowy nie podsłuchiwano, dawała mu znaki; Marsupin wcale na to nie zważał, jakby jej nie rozumiał. Owszem unosił się coraz mocniej, otwarcie mówiąc przeciw Bonie, co zdawało się mięszać i onieśmielać Elżbietę.
Rozmowa cała w ten sposób prowadzona, chociaż się Marsupin wysilał na to, aby natchnęła męztwem i przekonała młodą panią, że zmienić była powinna postępowanie, na młodej, bojaźliwej, słabej na pozór Elżbiecie, bardzo małe uczyniła wrażenie.
— Zostawcież mi też coś własnej woli — rzekła. — Może to nie jest chwila w którejbym mogła wystąpić i powinna.
Marsupin czuł, iż nie chciała się przed nim otwarcie wynurzyć, usiłował wydobyć z niej wyznanie jakieś, zwierzenie się i zdziwił nadzwyczajnie, w istocie tej tak bojaźliwej i wątłej znajdując opór łagodny wprawdzie, ale niezwyciężony.
Im Elżbieta mocniej przy nim obstawała, tem Włoch upierał się silniej chcąc ją nawrócić — nadaremnie.