— Jesteśmy sami?
— Najzupełniej.
— Wy się słyszę jutro wybieracie w drogę? — rzekł Moncaccio.
— Tak jest.
— Jeżeli do Pragi, z Bogiem — mówił dalej przybyły — jeżeli za królową i królem, signor Giovanni, wam dobrze życzę, nie jedźcie.
— Dlaczego?
— Szkoda mi was — odparł Moncaccio.
Marsupin się rozśmiał.
— Strachem mnie nie wziąć — rzekł.
Zmilczał gość patrząc na stół.
— Wiem, że się nie boisz — rzekł po chwili — ale jechać nie życzę.
Zawahał się chwilę.
— Mam dla was obowiązek wdzięczności, ostrzegam — dodał — królowej naraziliście się śmiertelnie. Ona wam nie przebaczy, życie wasze zapłacone, zabiją was.
Marsupin podparty na ręku dumał.
— Słuchaj — dodał Moncaccio — ja wiem o wszystkiem. Zrobiliście co tylko było w mocy ludzkiej uczynić, więcej nie zdołacie nic. Życie więc dacie nadaremnie.
— Ależ mój Moncaccio — odparł Marsupin — kto na moje nastawać będzie, ten swoje też narazić musi, nie wiadomo kto kogo zabije.
— Ilu was będzie? — rzekł zimno Włoch.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom III.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.